niedziela, 29 czerwca 2014

Zaspa Młyniec - trochę o tym, dlaczego taka jest - Alina Idzikowska

Spacer z siostrzenicą i jej córeczką
Zaspa a Wielki Brat
- A pamiętasz, jak kiedyś, w tym miejscu gdzie teraz stoimy, zostałaś uderzona rakietą tenisową? Byłaś tak mała, jak teraz twoja Zosia i tak strasznie się rozpłakałaś – spytałam siostrzenicę, gdy przechodziłyśmy obok kortów. Szłyśmy przez Osiedle Zaspa ograniczone ulicami Hynka, Rzeczypospolitej i pasem startowym byłego lotniska, a przed nami pędziła na rolkach jej pięcioletnią córeczka, co rusz niknąc nam z oczu.
- Tak, bardzo dobrze pamiętam - odpowiedziała moja, teraz już dorosła, siostrzenica. - Ale jak to się stało, przecież te korty są ogrodzone siatką?
- Teraz już są, ale wówczas nie były. W tamtym czasie osiedle wciąż budowano i nie było ani osiatkowanych kortów tenisowych, ani boisk, ani placów zabaw dla dzieci i tych wszystkich murków, ławeczek no i całej tej tak zwanej małej architektury. No i nie było tych dobrze utrzymanych trawników, ozdobnych krzewów i drzew.
Siostrzenica rozejrzała się w koło i z lekko się skrzywiła: - Ciociu, ale dlaczego te wszystkie budynki są takie identyczne? Różnią się najwyżej ilością klatek schodowych, no i wyjątkowo wysokością. To jest po prostu straszne blokowisko - dodała po chwili.
Musiałam jej, niestety, przyznać rację. Rzeczywiście, otaczała nas ściana jedenastokondygnacyjnych budynków z jednakowymi oknami, przybudówkami wejściowymi, długa, szara i właściwie bezosobowa. Zaczęłam więc tłumaczyć.
- Widzisz, ich wygląd jest spowodowany metodą stawiania budynków mieszkalnych w tamtych czasach, realnego socjalizmu. W latach siedemdziesiątych narzucono wykonawstwo z tak zwanej wielkiej płyty.
- Wielka płyta? Cóż to takiego?
- To wielkowymiarowe elementy, rozmiaru całych ścian pokoju, już z ociepleniem i okładziną zewnętrzną, z otworami na okna i drzwi, a nawet z wtopionymi stalowymi ościeżnicami. Elementy te wykonywano w tak zwanych fabrykach domów. A na budowie jedynie je ustawiano, zespawano i uzupełniano żelbetowymi wylewkami. Wyobraź sobie, że na plac budowy przywożono nawet całe gotowe kabiny sanitarne, nie mówiąc już nawet o takich elementach, jak płyty stropowe czy bloki wentylacyjne.
- Ależ ciociu, mów do mnie po ludzku, ja przecież nie muszę wiedzieć, co to jest okładzina zewnętrzna, ościeżnica, czy blok wentylacyjny! – mówiąc to siostrzenica złapała w ramiona córkę, która w tej chwili tuż przed nią zahamowała. – Zosiu, ja ciebie bardzo proszę, nie szalej tak, bo się to źle skończy - pouczała ją z troską.
Dziecko uchwyciło się ręki matki i drepcząc na swoich rolkach, przypomniało: - Ale mamo, miałyśmy iść na lody.
Szłyśmy wyasfaltowaną szeroką ścieżką prowadzącą przez tereny zielone i zbliżałyśmy się do centralnej części osiedla, tak zwanego zespołu handlowo-usługowego.
- Tu niestety nie ma cukierni, ale możemy wstąpić na pizzę – pogłaskałam dziecko po główce, a zwracając się do siostrzenicy powiedziałam: - Chcesz bym mówiła bardziej zrozumiale, ale jakże mam opowiadać o budowlance i urbanistyce nie używając fachowych terminów.
- Dobrze, dobrze, to powiedz jeszcze tylko, zanim pójdziemy coś zjeść, dlaczego tak budowano -siostrzenica powróciła do poprzedniej myśli.
- Bo sądzono, że w ten sposób zapewni się ludziom tanie mieszkania. Ale, niestety, w praktyce okazało się, że są ono bardzo drogie. No i jeszcze ważniejsze - takie były wytyczne partii i rządu, bo system ten opracowano u tak zwanego wielkiego brata, ZSRR – tak zakończyłam wywód wchodząc do lokalu.


La Corbusier na Zaspie?
Siedząc przy stoliku w pizzerii i czekając na podejście kelnerki, mówiłam do swojej siostrzenicy:
- A w ogóle chciałam, byś wiedziała, że Zaspa jest jednym z nielicznych polskich osiedli, które zostało zrealizowane zgodnie z ideowym założeniem wielkiego włoskiego architekta La Corbusiera. Jest to tak zwana podstawowa jednostka mieszkaniowa przewidziana dla około 5 tys. ludzi. Patrz, te okropne, jak mówisz, budynki mieszkalne, mają wewnętrzne tereny zielone ze zlokalizowanymi tutaj szkołą, przedszkolem, ośrodkiem zdrowia, żłobkiem, no i tak zwanymi usługami podstawowymi: jak sklepy, drobne rzemiosło, dom społeczny itp. Środkiem tego terenu zielonego przebiega szeroki trakt pieszy, po którym właśnie idziemy, natomiast drogi kołowe są na zewnątrz osiedla.
- Dlaczego tak?- spytała siostrzenica słuchając z zainteresowaniem.
- Takie rozwiązanie – kontynuowałam – umożliwiało rozdzielenie komunikacji pieszej od samochodowej. Przy klatkach schodowych są wprawdzie uliczki, ale miały one służyć tylko awaryjnie dla dojazdu karetki pogotowia, straży pożarowej, taksówek no i oczywiście dla tak zwanej „śmieciary”.
- Ale przecież te uliczki są całe zastawione samochodami.
Zwracając się do siostrzenicy, odpowiedziałam: - Bo, niestety, realizacja projektu Zaspy nie została doprowadzona do końca. Nie wykonano w rejonie pasa startowego byłego lotniska projektowanych garaży dla mieszkańców.
- Mówiłaś o jednej szkole w tej tak zwanej jednostce mieszkaniowej? - dopytywała się siostrzenica. - A tu są dwie.
- Tak, zgadza się, ale jest tak dlatego, gdyż obszar zawarty między ul. Startową, Pilotów i pasem startowym zawiera aż dwie jednostki mieszkalne zwrócone do siebie terenami zielonymi i zamieszkały przez około 10 tys. osób Dawniej obie szkoły były podstawowe, a dzisiaj jedna z nich została przekształcona w liceum. I to też jest zgodne z tym, co proponował ten wielki architekt La Corbusier, mający duże zasługi dla rozwoju nowego spojrzenia na urbanistykę i architekturę XX wieku.


Piękne czasy PRL-u?
Siostrzenica z córeczką pałaszowały swoje pizze, a ja, popijając wodę mineralną, zostałam niespodziewanie zaatakowana wspomnieniami czasów, gdy byłam zatrudniona w biurze projektowym.
Przypomniałam sobie atmosferę panującą wówczas w pracowni projektowej: mój pierwszy szef, koledzy, koleżanki, powstające relacje sentymentalne, no i oczywiście kłótnie o pieniądze. Bo w czasach socjalizmu biura projektowe pracowały właściwie jakby w systemie kapitalistycznym: wypłaty były takie, jaki osiągnięty zysk, czyli tak zwany przerób pracowni. Pensje były stałe, ale niskie i realna wypłata zależała od wysokości premii; czyli od przerobu pracowni, no i od tego, kto ile potrafił dla siebie wywalczyć.
Nie, nie uczestniczyłam w opracowywaniu koncepcji architektonicznej Zaspy, ale tak samo wyglądało projektowanie mieszkalnictwa w całej Polsce. Pracowałam przy planowaniu Zawady, największego osiedla w Elblągu, gdzie były identyczne budynki, z takiej samej wielkiej płyty i z takimi samymi układami mieszkań jak na Zaspie. W tamtych czasach wszystkie osiedla budowano na podstawie typowej dokumentacji zawartej w katalogach obowiązujących na terenie całego kraju. To były po prostu całe sekcje mieszkań z klatkami schodowymi, windami, zsypami śmieci, opracowane całościowo na wszystkie kondygnacje, a więc piwnice, parter, piętro. Wszystko powtarzalne: rzut dachu, elewacje, przekroje - we wszystkich branżach: architektonicznej, sanitarnej z wodociągami i kaloryferami, konstrukcyjnej, a nawet montażowej.
Ja wówczas, pracując jako asystent projektanta, sklejałam te typowe projekty odbite na tak zwanym transparencie, materiale nie do końca przezroczystym, łamliwym i łatwo płowiejącym, przezroczystą taśmą. I właściwie to już było wszystko. Tylko jeszcze należało wykonać kolorystykę elewacji polegającą na doborze barwy wnętrz loggii. Ale to też właściwie była fikcja; można było dużo kombinować, a i tak wykonawca informował, że nie ma zaprojektowanych farb i na ogół kończyło się to na pomarańczowym lub zielonym groszkowym. Tylko takie było wówczas dostępne. A co najgorsze, my, architekci, nic na to nie mogliśmy poradzić. W moim biurze nawet znalazł się taki projektant-fantasta, który postanowił przełamać narzucony schemat. Zaprojektował ciekawy układ mieszkań, ale żeby go zrealizować, potrzebna była dodatkowa, żelbetowa płyta. Architekt ten usiłował wprowadzić ten jeden nowy element do katalogu, ale uzyskiwanie wszelkich niezbędnych zezwoleń, uzgodnień, dodatkowych uzupełniających rysunków, kosztorysów trwało miesiącami, aż w końcu człowiek ten poddał się i zrezygnował nawet z tak małego zakresu pracy twórczej. To wręcz nieprawdopodobne, ale nie można było zaprojektować chociaż jednego nowego elementu niezawartego w katalogu. Takie to były czasy, czasy PRL-u.
Ale, ach i tak były piękne, bo to czasy mojej młodości.
A to, że po „dociepleniu” w ostatnich latach budynki nabrały koloru, to już zasługa nowych czasów, gdy dostępne stały się nie tylko różne farby, ale i inne dobra materialne.


Plaster miodu i murale
Po wyjściu z lokalu zwróciłam się do siostrzenicy: - Te pawilony, tak zwane centrum handlowo-usługowe Zaspy Młyńca są zupełnie nieciekawe, ale zwróć uwagę na niezwykły sposób usytuowania budynków mieszkalnych. Jest to tak zwany plaster miodu.
- Plaster miodu? Przecież to jest widoczne tylko z góry. To może być ciekawe dla ptaków, ale nie dla zwykłych ludzi, - zaśmiała się siostrzenica i tak samo zareagowała jej córeczka, która nadal jechała spokojnie obok matki.
- Ważne, że ten układ jest bardzo ceniony. Budynki wyodrębniają z całości terenów zielonych mniejsze kameralne, no prawie kameralne, wnętrza, gdzie zlokalizowano place zabaw dla najmłodszych dzieci. Projektował to jeden z najbardziej znanych wybrzeżowych architektów.
- Dobrze, że nie powiedziałaś, najlepszych. Bo te nieciekawe bryły budynków. Dobrze, że chociaż mają żywe kolory.
- Tak rzeczywiście, jest to teraz dobrze zrobione na naszej części Zaspy, na Młyńcu. A szczególnie te murale.
- No a nie odpowiada ci sposób pomalowania budynków po drugiej stronie torów tramwajowych?
- Na Zaspie Rozstaje? Nie, zupełnie. Te motylki, kwiatki…
Córeczka siostrzenicy, która już dłuższą chwilę szła obok nas, zawołała: - Ale mnie się właśnie to podoba! Byłam tam z mamą i to jest bardzo ładne.
- Tak, wiem, tylko takich małych ludzików jak ty, może to zachwycać – popatrzyłam na nią z czułością.
- A co, nie mogę mieć własnego zdania? – zacietrzewiła się dziewczynka. - Mamo, powiedz babci! - jeszcze wykrzyknęła i znowu popędziła szaleńczo przed siebie.
Patrząc za nią z niepokojem zawołałam: - Zosiu! Ostrożnie, bo zaraz stanie się coś złego.- lecz zostało to powiedziane o moment za późno, dziecko się przewróciło i boleśnie zahamowało na swoich kolankach. Siostrzenica podbiegła do niej, przyklękła i chusteczką oczyściła krwawiącą rankę, a potem zdecydowanie wzięła córkę w ramiona i szybko pobiegła do samochodu. Nie chciała już nawet wejść do mojego mieszkania i z jeszcze pochlipującym dzieckiem szybko odjechała.
A ja pomyślałam: - No tak, historia lubi się powtarzać, znowu niedokończony spacer po Zaspie i znowu przerwał go płacz dziecka - kiedyś mojej siostrzenicy, gdy miała pięć lat, a teraz, dwadzieścia lat później, jej małej córeczki.
Czyżby to był jakiś znak, jakaś mistyczna ocena osiedla Zaspa dokonywana przez młode pokolenie?


Łzy na pasie startowym
Siostrzenica ze swoją córeczką odjechały, a ja zostałam sama, ale nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania. Byłam w pobliżu rynku i postanowiłam zrobić warzywne zakupy.
Poszłam na pas startowy, gdzie znajdowało się parę obskurnych budek z warzywami, pieczywem i kwiatami, no i kilka nieosłoniętych straganów handlarzy przybyłych do Polski z jeszcze biedniejszych krajów niż nasz, z nadzieją wzbogacenia się. I doprawdy, ile razy tu byłam, tyle razy ogarniała mnie czarna rozpacz. Olbrzymi teren pokryty betonową płytą w środku dużego osiedla mieszkaniowego i tak zmarnowany. Nic tu się nie działo. Bo podobno właścicielem jest jakiś nieznany Niemiec, bo, podobno, kilkakrotnie usiłowano go odnaleźć i, podobno, kilkakrotnie usiłowano go namówić, właśnie tak, delikatnie namówić, by coś z tym zrobił. Ale on, podobno, wciąż nie ma na to ochoty i mimo to, podobno, nie można go do tego zmusić ani też rozwiązać jakiejś tam tajemniczej umowy. Wszystko jest na zasadzie „podobno” i tak naprawdę nic nie wiadomo do końca. Kiedyś, podobno, miało się tu zacząć coś robić, nawet zlikwidowano usytuowany tu parking i ten prowizoryczny rynek. Zlikwidowano, bo „podobno”. Ale skończyło się na rozbudzeniu nadziei i po jakimś czasie znowu powróciły na to miejsce handlowe budy, tylko jeszcze bardziej obskurne.
A przecież miało tu powstać, zgodnie z projektem, tętniące życiem i błyszczące elegancją i wielkomiejskością wielkie centrum kulturalno-handlowo: sklepy, kina, nawet jakaś sala teatralna, coś w rodzaju domu kultury, no i oczywiście sklepy i wszelkie inne usługi. I w ten sposób zostałaby połączona kładka nad ulicą Rzeczypospolitej z wiaduktem nad torami kolejki SKM. Wszystkie wejścia do tych usług planowano na jednym poziomie, poziomie piętra tak, by nie było konieczności chodzenia po schodach. Byłoby to bardzo wygodne dla ludzi wysiadających z kolejki i idących do tramwaju. Natomiast w poziomie terenu projekt przewidywał dojazdy zaopatrzeniowe dla samochodów, parkingi, no i miejsca postojowe dla mieszkańców osiedla. Planowano, że dla wszystkich zaspian wybuduje się tu garaże i nie będzie żadnych samochodów stojących teraz przy wąskich uliczkach i rdzewiejących pod chmurką. To naprawdę był bardzo ciekawy projekt i wielka szkoda, że nie został zrealizowany.
Gdy tak rozmyślając kupowałam koperek i pietruszkę, nagle, tuż obok, rozpłakało się dziecko. Nie wiem, co spowodowało ten okrzyk bólu i protestu, ale uświadomiłam sobie, że znowu mój spacer kończy się płaczem małego człowieka. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy kolejna intuicyjna ocena stanu Osiedla Młyniec przez jeszcze młodszego przedstawiciela nowego pokolenia?
Chociaż, z drugiej strony, każdy powinien zapłakać nad tym fragmentem Zaspy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz