Spacer
z siostrzenicą i jej córeczką
Zaspa
a Wielki Brat
-
A pamiętasz, jak kiedyś, w tym miejscu gdzie teraz stoimy, zostałaś
uderzona rakietą tenisową? Byłaś tak mała, jak teraz twoja
Zosia i tak strasznie się rozpłakałaś – spytałam siostrzenicę,
gdy przechodziłyśmy obok kortów. Szłyśmy przez Osiedle Zaspa
ograniczone ulicami Hynka, Rzeczypospolitej i pasem startowym byłego
lotniska, a przed nami pędziła na rolkach jej pięcioletnią
córeczka, co rusz niknąc nam z oczu.
-
Tak, bardzo dobrze pamiętam - odpowiedziała moja, teraz już
dorosła, siostrzenica. - Ale jak to się stało, przecież te korty
są ogrodzone siatką?
-
Teraz już są, ale wówczas nie były. W tamtym czasie osiedle wciąż
budowano i nie było ani osiatkowanych kortów tenisowych, ani boisk,
ani placów zabaw dla dzieci i tych wszystkich murków, ławeczek no
i całej tej tak zwanej małej architektury. No i nie było tych
dobrze utrzymanych trawników, ozdobnych krzewów i drzew.
Siostrzenica
rozejrzała się w koło i z lekko się skrzywiła: - Ciociu, ale
dlaczego te wszystkie budynki są takie identyczne? Różnią się
najwyżej ilością klatek schodowych, no i wyjątkowo wysokością.
To jest po prostu straszne blokowisko - dodała po chwili.
Musiałam
jej, niestety, przyznać rację. Rzeczywiście, otaczała nas ściana
jedenastokondygnacyjnych budynków z jednakowymi oknami,
przybudówkami wejściowymi, długa, szara i właściwie bezosobowa.
Zaczęłam więc tłumaczyć.
-
Widzisz, ich wygląd jest spowodowany metodą stawiania budynków
mieszkalnych w tamtych czasach, realnego socjalizmu. W latach
siedemdziesiątych narzucono wykonawstwo z tak zwanej wielkiej płyty.
-
Wielka płyta? Cóż to takiego?
- To
wielkowymiarowe elementy, rozmiaru całych ścian pokoju, już z
ociepleniem i okładziną zewnętrzną, z otworami na okna i drzwi, a
nawet z wtopionymi stalowymi ościeżnicami. Elementy te wykonywano w
tak zwanych fabrykach domów. A na budowie jedynie je ustawiano,
zespawano i uzupełniano żelbetowymi wylewkami. Wyobraź sobie, że
na plac budowy przywożono nawet całe gotowe kabiny sanitarne, nie
mówiąc już nawet o takich elementach, jak płyty stropowe czy
bloki wentylacyjne.
-
Ależ ciociu, mów do mnie po ludzku, ja przecież nie muszę
wiedzieć, co to jest okładzina zewnętrzna, ościeżnica, czy blok
wentylacyjny! – mówiąc to siostrzenica złapała w ramiona córkę,
która w tej chwili tuż przed nią zahamowała. – Zosiu, ja ciebie
bardzo proszę, nie szalej tak, bo się to źle skończy - pouczała
ją z troską.
Dziecko
uchwyciło się ręki matki i drepcząc na swoich rolkach,
przypomniało: - Ale mamo, miałyśmy iść na lody.
Szłyśmy
wyasfaltowaną szeroką ścieżką prowadzącą przez tereny zielone
i zbliżałyśmy się do centralnej części osiedla, tak zwanego
zespołu handlowo-usługowego.
- Tu
niestety nie ma cukierni, ale możemy wstąpić na pizzę –
pogłaskałam dziecko po główce, a zwracając się do siostrzenicy
powiedziałam: - Chcesz bym mówiła bardziej zrozumiale, ale jakże
mam opowiadać o budowlance i urbanistyce nie używając fachowych
terminów.
-
Dobrze, dobrze, to powiedz jeszcze tylko, zanim pójdziemy coś
zjeść, dlaczego tak budowano -siostrzenica powróciła do
poprzedniej myśli.
- Bo
sądzono, że w ten sposób zapewni się ludziom tanie mieszkania.
Ale, niestety, w praktyce okazało się, że są ono bardzo drogie.
No i jeszcze ważniejsze - takie były wytyczne partii i rządu, bo
system ten opracowano u tak zwanego wielkiego brata, ZSRR – tak
zakończyłam wywód wchodząc do lokalu.
La
Corbusier na Zaspie?
Siedząc
przy stoliku w pizzerii i czekając na podejście kelnerki, mówiłam
do swojej siostrzenicy:
-
A w ogóle chciałam, byś wiedziała, że Zaspa jest jednym z
nielicznych polskich osiedli, które zostało zrealizowane zgodnie z
ideowym założeniem wielkiego włoskiego architekta La Corbusiera.
Jest to tak zwana podstawowa jednostka mieszkaniowa przewidziana dla
około 5 tys. ludzi. Patrz, te okropne, jak mówisz, budynki
mieszkalne, mają wewnętrzne tereny zielone ze zlokalizowanymi tutaj
szkołą, przedszkolem, ośrodkiem zdrowia, żłobkiem, no i tak
zwanymi usługami podstawowymi: jak sklepy, drobne rzemiosło, dom
społeczny itp. Środkiem tego terenu zielonego przebiega szeroki
trakt pieszy, po którym właśnie idziemy, natomiast drogi kołowe
są na zewnątrz osiedla.
-
Dlaczego tak?- spytała siostrzenica słuchając z zainteresowaniem.
-
Takie rozwiązanie – kontynuowałam – umożliwiało rozdzielenie
komunikacji pieszej od samochodowej. Przy klatkach schodowych są
wprawdzie uliczki, ale miały one służyć tylko awaryjnie dla
dojazdu karetki pogotowia, straży pożarowej, taksówek no i
oczywiście dla tak zwanej „śmieciary”.
- Ale
przecież te uliczki są całe zastawione samochodami.
Zwracając
się do siostrzenicy, odpowiedziałam: - Bo, niestety, realizacja
projektu Zaspy nie została doprowadzona do końca. Nie wykonano w
rejonie pasa startowego byłego lotniska projektowanych garaży dla
mieszkańców.
-
Mówiłaś o jednej szkole w tej tak zwanej jednostce mieszkaniowej?
- dopytywała się siostrzenica. - A tu są dwie.
-
Tak, zgadza się, ale jest tak dlatego, gdyż obszar zawarty między
ul. Startową, Pilotów i pasem startowym zawiera aż dwie jednostki
mieszkalne zwrócone do siebie terenami zielonymi i zamieszkały
przez około 10 tys. osób Dawniej obie szkoły były podstawowe, a
dzisiaj jedna z nich została przekształcona w liceum. I to też
jest zgodne z tym, co proponował ten wielki architekt La Corbusier,
mający duże zasługi dla rozwoju nowego spojrzenia na urbanistykę
i architekturę XX wieku.
Piękne
czasy PRL-u?
Siostrzenica
z córeczką pałaszowały swoje pizze, a ja, popijając wodę
mineralną, zostałam niespodziewanie zaatakowana wspomnieniami
czasów, gdy byłam zatrudniona w biurze projektowym.
Przypomniałam
sobie atmosferę panującą wówczas w pracowni projektowej: mój
pierwszy szef, koledzy, koleżanki, powstające relacje
sentymentalne, no i oczywiście kłótnie o pieniądze. Bo w czasach
socjalizmu biura projektowe pracowały właściwie jakby w systemie
kapitalistycznym: wypłaty były takie, jaki osiągnięty zysk, czyli
tak zwany przerób pracowni. Pensje były stałe, ale niskie i realna
wypłata zależała od wysokości premii; czyli od przerobu pracowni,
no i od tego, kto ile potrafił dla siebie wywalczyć.
Nie,
nie uczestniczyłam w opracowywaniu koncepcji architektonicznej
Zaspy, ale tak samo wyglądało projektowanie mieszkalnictwa w całej
Polsce. Pracowałam przy planowaniu Zawady, największego osiedla w
Elblągu, gdzie były identyczne budynki, z takiej samej wielkiej
płyty i z takimi samymi układami mieszkań jak na Zaspie. W tamtych
czasach wszystkie osiedla budowano na podstawie typowej dokumentacji
zawartej w katalogach obowiązujących na terenie całego kraju. To
były po prostu całe sekcje mieszkań z klatkami schodowymi,
windami, zsypami śmieci, opracowane całościowo na wszystkie
kondygnacje, a więc piwnice, parter, piętro. Wszystko powtarzalne:
rzut dachu, elewacje, przekroje - we wszystkich branżach:
architektonicznej, sanitarnej z wodociągami i kaloryferami,
konstrukcyjnej, a nawet montażowej.
Ja
wówczas, pracując jako asystent projektanta, sklejałam te typowe
projekty odbite na tak zwanym transparencie, materiale nie do końca
przezroczystym, łamliwym i łatwo płowiejącym, przezroczystą
taśmą. I właściwie to już było wszystko. Tylko jeszcze należało
wykonać kolorystykę elewacji polegającą na doborze barwy wnętrz
loggii. Ale to też właściwie była fikcja; można było dużo
kombinować, a i tak wykonawca informował, że nie ma
zaprojektowanych farb i na ogół kończyło się to na pomarańczowym
lub zielonym groszkowym. Tylko takie było wówczas dostępne. A co
najgorsze, my, architekci, nic na to nie mogliśmy poradzić. W moim
biurze nawet znalazł się taki projektant-fantasta, który
postanowił przełamać narzucony schemat. Zaprojektował ciekawy
układ mieszkań, ale żeby go zrealizować, potrzebna była
dodatkowa, żelbetowa płyta. Architekt ten usiłował wprowadzić
ten jeden nowy element do katalogu, ale uzyskiwanie wszelkich
niezbędnych zezwoleń, uzgodnień, dodatkowych uzupełniających
rysunków, kosztorysów trwało miesiącami, aż w końcu człowiek
ten poddał się i zrezygnował nawet z tak małego zakresu pracy
twórczej. To wręcz nieprawdopodobne, ale nie można było
zaprojektować chociaż jednego nowego elementu niezawartego w
katalogu. Takie to były czasy, czasy PRL-u.
Ale,
ach i tak były piękne, bo to czasy mojej młodości.
A
to, że po „dociepleniu” w ostatnich latach budynki nabrały
koloru, to już zasługa nowych czasów, gdy dostępne stały się
nie tylko różne farby, ale i inne dobra materialne.
Plaster
miodu i murale
Po
wyjściu z lokalu zwróciłam się do siostrzenicy: - Te pawilony,
tak zwane centrum handlowo-usługowe Zaspy Młyńca są zupełnie
nieciekawe, ale zwróć uwagę na niezwykły sposób usytuowania
budynków mieszkalnych. Jest to tak zwany plaster miodu.
-
Plaster miodu? Przecież to jest widoczne tylko z góry. To może być
ciekawe dla ptaków, ale nie dla zwykłych ludzi, - zaśmiała się
siostrzenica i tak samo zareagowała jej córeczka, która nadal
jechała spokojnie obok matki.
-
Ważne, że ten układ jest bardzo ceniony. Budynki wyodrębniają z
całości terenów zielonych mniejsze kameralne, no prawie kameralne,
wnętrza, gdzie zlokalizowano place zabaw dla najmłodszych dzieci.
Projektował to jeden z najbardziej znanych wybrzeżowych
architektów.
-
Dobrze, że nie powiedziałaś, najlepszych. Bo te nieciekawe bryły
budynków. Dobrze, że chociaż mają żywe kolory.
- Tak
rzeczywiście, jest to teraz dobrze zrobione na naszej części
Zaspy, na Młyńcu. A szczególnie te murale.
- No
a nie odpowiada ci sposób pomalowania budynków po drugiej stronie
torów tramwajowych?
- Na
Zaspie Rozstaje? Nie, zupełnie. Te motylki, kwiatki…
Córeczka
siostrzenicy, która już dłuższą chwilę szła obok nas,
zawołała: - Ale mnie się właśnie to podoba! Byłam tam z mamą i
to jest bardzo ładne.
-
Tak, wiem, tylko takich małych ludzików jak ty, może to zachwycać
– popatrzyłam na nią z czułością.
- A
co, nie mogę mieć własnego zdania? – zacietrzewiła się
dziewczynka. - Mamo, powiedz babci! - jeszcze wykrzyknęła i znowu
popędziła szaleńczo przed siebie.
Patrząc
za nią z niepokojem zawołałam: - Zosiu! Ostrożnie, bo zaraz
stanie się coś złego.- lecz zostało to powiedziane o moment za
późno, dziecko się przewróciło i boleśnie zahamowało na swoich
kolankach. Siostrzenica podbiegła do niej, przyklękła i chusteczką
oczyściła krwawiącą rankę, a potem zdecydowanie wzięła córkę
w ramiona i szybko pobiegła do samochodu. Nie chciała już nawet
wejść do mojego mieszkania i z jeszcze pochlipującym dzieckiem
szybko odjechała.
A
ja pomyślałam: - No tak, historia lubi się powtarzać, znowu
niedokończony spacer po Zaspie i znowu przerwał go płacz dziecka -
kiedyś mojej siostrzenicy, gdy miała pięć lat, a teraz,
dwadzieścia lat później, jej małej córeczki.
Czyżby
to był jakiś znak, jakaś mistyczna ocena osiedla Zaspa dokonywana
przez młode pokolenie?
Łzy
na pasie startowym
Siostrzenica
ze swoją córeczką odjechały, a ja zostałam sama, ale nie miałam
ochoty wracać do pustego mieszkania. Byłam w pobliżu rynku i
postanowiłam zrobić warzywne zakupy.
Poszłam
na pas startowy, gdzie znajdowało się parę obskurnych budek z
warzywami, pieczywem i kwiatami, no i kilka nieosłoniętych
straganów handlarzy przybyłych do Polski z jeszcze biedniejszych
krajów niż nasz, z nadzieją wzbogacenia się. I doprawdy, ile razy
tu byłam, tyle razy ogarniała mnie czarna rozpacz. Olbrzymi teren
pokryty betonową płytą w środku dużego osiedla mieszkaniowego i
tak zmarnowany. Nic tu się nie działo. Bo podobno właścicielem
jest jakiś nieznany Niemiec, bo, podobno, kilkakrotnie usiłowano go
odnaleźć i, podobno, kilkakrotnie usiłowano go namówić, właśnie
tak, delikatnie namówić, by coś z tym zrobił. Ale on, podobno,
wciąż nie ma na to ochoty i mimo to, podobno, nie można go do tego
zmusić ani też rozwiązać jakiejś tam tajemniczej umowy. Wszystko
jest na zasadzie „podobno” i tak naprawdę nic nie wiadomo do
końca. Kiedyś, podobno, miało się tu zacząć coś robić, nawet
zlikwidowano usytuowany tu parking i ten prowizoryczny rynek.
Zlikwidowano, bo „podobno”. Ale skończyło się na rozbudzeniu
nadziei i po jakimś czasie znowu powróciły na to miejsce handlowe
budy, tylko jeszcze bardziej obskurne.
A
przecież miało tu powstać, zgodnie z projektem, tętniące życiem
i błyszczące elegancją i wielkomiejskością wielkie centrum
kulturalno-handlowo: sklepy, kina, nawet jakaś sala teatralna, coś
w rodzaju domu kultury, no i oczywiście sklepy i wszelkie inne
usługi. I w ten sposób zostałaby połączona kładka nad ulicą
Rzeczypospolitej z wiaduktem nad torami kolejki SKM. Wszystkie
wejścia do tych usług planowano na jednym poziomie, poziomie piętra
tak, by nie było konieczności chodzenia po schodach. Byłoby to
bardzo wygodne dla ludzi wysiadających z kolejki i idących do
tramwaju. Natomiast w poziomie terenu projekt przewidywał dojazdy
zaopatrzeniowe dla samochodów, parkingi, no i miejsca postojowe dla
mieszkańców osiedla. Planowano, że dla wszystkich zaspian wybuduje
się tu garaże i nie będzie żadnych samochodów stojących teraz
przy wąskich uliczkach i rdzewiejących pod chmurką. To naprawdę
był bardzo ciekawy projekt i wielka szkoda, że nie został
zrealizowany.
Gdy
tak rozmyślając kupowałam koperek i pietruszkę, nagle, tuż obok,
rozpłakało się dziecko. Nie wiem, co spowodowało ten okrzyk bólu
i protestu, ale uświadomiłam sobie, że znowu mój spacer kończy
się płaczem małego człowieka. Czy to tylko zbieg okoliczności,
czy kolejna intuicyjna ocena stanu Osiedla Młyniec przez jeszcze
młodszego przedstawiciela nowego pokolenia?
Chociaż,
z drugiej strony, każdy powinien zapłakać nad tym fragmentem
Zaspy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz