Górka
Za
plecami, czyli od strony gdańskiego Przymorza, stały bloki. Przede
mną była łąka, a tuż pod oknami górka. Porastały ją wybujałe
chaszcze. Były wysokie, splątane, byle jakie. Nikt się tą dżunglą
nie interesował, bo przebić się przez nią było trudno. Jesienią
straszyły pozbawione liści kikuty, targane wiatrami. Widok był
przygnębiający. Pichcąc potrawy dla męża, odruchowo zerkałam
przez okno i wzdychałam do czegoś sympatyczniejszego,
radośniejszego.
Natomiast
zimą widok był przecudny. Pod śniegiem znikały szaro-bure badyle,
a puchowa pierzynka nadawała górce lekkości. Iskrząca biel aż
kłuła w oczy. Na dziewiczej powierzchni ptaki wydreptywały swoje
szlaki – zachwycające esy-floresy.
Górka
nie była już niedostępnym, nieprzyjaznym, milczącym odludziem.
Zamiast złowrogo szeleszczących zeschłych zielsk słychać było
śmiech i piski zjeżdżających na sankach dzieci, turlających się
z radością w śniegu, obrzucających śnieżkami. Mamusie i
tatusiowie – jeszcze nie tacy starzy – uczestniczyli w zimowych
igraszkach swoich pociech. Była to eksplozja radości, której
brakowało przez pozostałe trzy pory roku. Przez dziewięć miesięcy
czekałam na ten zimowy karnawał.
Dzisiaj
w tym miejscu jest kościół.
0 komentarze:
Prześlij komentarz