Wiosna 1976 roku spełniała
marzenia. Otrzymałam klucze do wyśnionego „M” na Zaspie.
Ptaszki wiły gniazda i ja
też, chociaż ptaszkom było łatwiej. Panowały czasy siermiężnej
komuny – takie właśnie były – siermiężne. Zapisy na
wszystko, kolejki całonocne i kartki, bez których nie można było
kupić nawet podstawowych artykułów.
Natomiast dzieci były
zachwycone księżycowym krajobrazem – górami żółtego piachu,
które skupiały wszystkich z pobliskich bloków. Klepiąc babki z
piasku zawierały przyjaźnie na całe życie. W gorszej sytuacji
byli pracujący rodzice, ponieważ żłobków ani przedszkoli na
Zaspie jeszcze nie było. Woziłam dzieciaki w odległe rejony
Gdańska – na Osiedle Młodych. Młodsze dziecko w wózku,
zapadającym się po ośki w piachu, starsze drepczące obok. Takie
marszruty odbywaliśmy dwa razy dziennie. Także w soboty. Skąd
brałam siły? To chyba młodość!
Na szczęście mieliśmy już
na Zaspie Victusa – najlepiej zaopatrzony sklep na Wybrzeżu. Na
zakupy przyjeżdżano tutaj z całego Trójmiasta. Duża ulga!
Widok za oknami zmieniał się
szybciej niż pory roku. Góry żółtego piachu posiadły tajemną
moc przemieszczania się z miejsca na miejsce. Rosły nowe budynki,
nieśmiało powstawała infrastruktura – nareszcie przedszkole,
druga szkoła, jezdnie i chodniki.
Z mojego balkonu obserwowałam
tajemniczą budowę obiektu, który praktycznie nigdy nie „wylazł”
z ziemi. Stał się niepiękną ruiną, nad którą zlitowała się
Matka Natura, zasłaniając ją dorodnymi brzozami, malowniczym
zielskiem i nawet czereśnie znalazły dla siebie miejsce. Miał to
być ośrodek rekreacji sportowej z pięknym basenem w centrum. Stoi
tam teraz kolejny budynek mieszkalny.
Z kuchennego okna widziałam w
oddali morze. Myślę o tym z sentymentem, bo teraz widzę tylko
stromy, czerwony dach piętrowego budynku, w którym mieści się
prywatne przedszkole, apteka i sklepy.
Zaczynało być pięknie,
chociaż to słowo trochę zaklinało rzeczywistość.
Poza tym, co fizyczne i
namacalne, budowały się również piękne przyjaźnie i silne więzi
z sąsiadami.
Rok 1978 niespodziewanie
zapoczątkował wielkie zmiany dla Polski i dla świata. Polak Karol
Wojtyła został papieżem i jego wymodlone słowa stały się
ciałem. Duch zstąpił na Ziemię, na tę Ziemię.
Później zdarzenia potoczyły
się jak lawina. Rok 1980 – Sierpień, Stocznia Gdańska, strajk
stopniowo ogarniający cały kraj. Zaczęło się u nas w Gdańsku, a
na Zaspie zamieszkał legendarny Lech Wałęsa. Takie sąsiedztwo
musiało mieć swoje konsekwencje.
Po zwycięskich strajkach
przyszło uspokojenie. Zaczęło się mozolne budowanie nowej
rzeczywistości. Nadzieja i entuzjazm! Nadzieja była stanem ducha
tamtych czasów.
Tworzyły się nowe tradycje.
W sylwestrową noc liczni zaspianie gromadzili się przy ulicy
Pilotów 17. W fantastycznej sylwestrowej atmosferze wiła się długa
kolejka radosnych i serdecznych ludzi, którzy przyszli złożyć
życzenia Lechowi Wałęsie i sobie nawzajem.
Kolejne lata były znowu
trudne. Stan wojenny, internowania, aresztowania. Ludzie pozbawieni
pracy, na dodatek z „wilczym biletem”. Na Zaspie mieszkało wtedy
wiele wybitnych osób związanych z telewizją gdańską i Studiem
„Solidarność”.
Polacy są niezwykłym narodem
– trudnym w czasach „lekkich i przyjemnych”, ale niezwykle
skonsolidowanym w obliczu zagrożenia.
Stan wojenny i związane z nim
restrykcje jeszcze mocniej zacieśniły więzi między sąsiadami.
Godzina policyjna sprawiła, że życie towarzyskie zamknęło się w
obrębie bloku lub klatki schodowej. Goście, którzy nie zdążyli
wyjść przed godziną osiemnastą, zostawali do rana.
Nauczono mnie wtedy grać w
brydża, bo czwarty był na wagę złota.
Próbowaliśmy żyć
normalnie. Dzieci chodziły do szkoły, my do pracy.
Życie kulturalne, spotkania z
pisarzami, aktorami odbywały się w kościołach.
W mieszkaniach spotykaliśmy
się z przyjaciółmi. Śpiewaliśmy pieśni Karczmarskiego,
Gintrowskiego, Wysokiego – gitara, świece…
Moja sąsiadka, adeptka teatru
studenckiego, przepięknie mówiła poezje, te patriotyczne
szczególnie. Byliśmy wzruszeni i bardzo sobie bliscy.
Kolejne święta
pierwszomajowe miały na Zaspie szczególną oprawę. Od rana
wszystkie przejścia z tramwaju i kolejki były patrolowane przez
ZOMO. Tylko mieszkańcy mieli prawo „wejścia” na teren osiedla.
W okolicy Pilotów 17 stały uzbrojone, w pełnym rynsztunku oddziały
ZOMO. Jakimś cudem ludzie przedostawali się na Zaspę i w okolicy
domu Wałęsy gromadziły się tłumy. Następował atak ZOMO.
Mieszkańcy okolicznych bloków udzielali schronienia uciekającym. W
odwecie do klatek schodowych wrzucano gaz łzawiący.
Mój najmłodszy syn urodził
się jeszcze w komunie, zupełnie nieświadomy jej ponurego oblicza.
Później, jako nastolatek, słuchał z rozmarzeniem w oczach naszych
opowieści, które jawiły mu się niczym przygody Bilbo Bagginsa –
walka z Ciemnymi Mocami. Z zazdrością mówił: „wy to
mieliście fajnie”.
Ciepłym wspomnieniem
obejmujemy przyjazd Jana Pawła II do Gdańska.
Codziennie chodziłam z małym
synkiem i wielkim psem do zaspiańskiego parku i obserwowałam budowę
pięknego ołtarza, przy którym Jan Paweł II celebrował mszę św.
Fragmenty ołtarza znajdują się w kościele Opatrzności Bożej na
Zaspie, stanowiąc jego oryginalny wystrój.
Moje dorosłe już dzieci,
mieszkają w różnych miejscach na ziemi. Mają dzieci i własne
domy, ale z ogromnym sentymentem i tęsknotą wracają na Zaspę do
miejsc dzieciństwa.
0 komentarze:
Prześlij komentarz