niedziela, 29 czerwca 2014

Kartki z kalendarza - Hanna Jendrzejewska

Wiosna 1976 roku spełniała marzenia. Otrzymałam klucze do wyśnionego „M” na Zaspie.
Ptaszki wiły gniazda i ja też, chociaż ptaszkom było łatwiej. Panowały czasy siermiężnej komuny – takie właśnie były – siermiężne. Zapisy na wszystko, kolejki całonocne i kartki, bez których nie można było kupić nawet podstawowych artykułów.
Natomiast dzieci były zachwycone księżycowym krajobrazem – górami żółtego piachu, które skupiały wszystkich z pobliskich bloków. Klepiąc babki z piasku zawierały przyjaźnie na całe życie. W gorszej sytuacji byli pracujący rodzice, ponieważ żłobków ani przedszkoli na Zaspie jeszcze nie było. Woziłam dzieciaki w odległe rejony Gdańska – na Osiedle Młodych. Młodsze dziecko w wózku, zapadającym się po ośki w piachu, starsze drepczące obok. Takie marszruty odbywaliśmy dwa razy dziennie. Także w soboty. Skąd brałam siły? To chyba młodość!
Na szczęście mieliśmy już na Zaspie Victusa – najlepiej zaopatrzony sklep na Wybrzeżu. Na zakupy przyjeżdżano tutaj z całego Trójmiasta. Duża ulga!
Widok za oknami zmieniał się szybciej niż pory roku. Góry żółtego piachu posiadły tajemną moc przemieszczania się z miejsca na miejsce. Rosły nowe budynki, nieśmiało powstawała infrastruktura – nareszcie przedszkole, druga szkoła, jezdnie i chodniki.
Z mojego balkonu obserwowałam tajemniczą budowę obiektu, który praktycznie nigdy nie „wylazł” z ziemi. Stał się niepiękną ruiną, nad którą zlitowała się Matka Natura, zasłaniając ją dorodnymi brzozami, malowniczym zielskiem i nawet czereśnie znalazły dla siebie miejsce. Miał to być ośrodek rekreacji sportowej z pięknym basenem w centrum. Stoi tam teraz kolejny budynek mieszkalny.
Z kuchennego okna widziałam w oddali morze. Myślę o tym z sentymentem, bo teraz widzę tylko stromy, czerwony dach piętrowego budynku, w którym mieści się prywatne przedszkole, apteka i sklepy.
Zaczynało być pięknie, chociaż to słowo trochę zaklinało rzeczywistość.
Poza tym, co fizyczne i namacalne, budowały się również piękne przyjaźnie i silne więzi z sąsiadami.
Rok 1978 niespodziewanie zapoczątkował wielkie zmiany dla Polski i dla świata. Polak Karol Wojtyła został papieżem i jego wymodlone słowa stały się ciałem. Duch zstąpił na Ziemię, na tę Ziemię.
Później zdarzenia potoczyły się jak lawina. Rok 1980 – Sierpień, Stocznia Gdańska, strajk stopniowo ogarniający cały kraj. Zaczęło się u nas w Gdańsku, a na Zaspie zamieszkał legendarny Lech Wałęsa. Takie sąsiedztwo musiało mieć swoje konsekwencje.  
Po zwycięskich strajkach przyszło uspokojenie. Zaczęło się mozolne budowanie nowej rzeczywistości. Nadzieja i entuzjazm! Nadzieja była stanem ducha tamtych czasów.
Tworzyły się nowe tradycje. W sylwestrową noc liczni zaspianie gromadzili się przy ulicy Pilotów 17. W fantastycznej sylwestrowej atmosferze wiła się długa kolejka radosnych i serdecznych ludzi, którzy przyszli złożyć życzenia Lechowi Wałęsie i sobie nawzajem.
Kolejne lata były znowu trudne. Stan wojenny, internowania, aresztowania. Ludzie pozbawieni pracy, na dodatek z „wilczym biletem”. Na Zaspie mieszkało wtedy wiele wybitnych osób związanych z telewizją gdańską i Studiem „Solidarność”.
Polacy są niezwykłym narodem – trudnym w czasach „lekkich i przyjemnych”, ale niezwykle skonsolidowanym w obliczu zagrożenia.
Stan wojenny i związane z nim restrykcje jeszcze mocniej zacieśniły więzi między sąsiadami. Godzina policyjna sprawiła, że życie towarzyskie zamknęło się w obrębie bloku lub klatki schodowej. Goście, którzy nie zdążyli wyjść przed godziną osiemnastą, zostawali do rana.
Nauczono mnie wtedy grać w brydża, bo czwarty był na wagę złota.
Próbowaliśmy żyć normalnie. Dzieci chodziły do szkoły, my do pracy.
Życie kulturalne, spotkania z pisarzami, aktorami odbywały się w kościołach.
W mieszkaniach spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Śpiewaliśmy pieśni Karczmarskiego, Gintrowskiego, Wysokiego – gitara, świece…
Moja sąsiadka, adeptka teatru studenckiego, przepięknie mówiła poezje, te patriotyczne szczególnie. Byliśmy wzruszeni i bardzo sobie bliscy.
Kolejne święta pierwszomajowe miały na Zaspie szczególną oprawę. Od rana wszystkie przejścia z tramwaju i kolejki były patrolowane przez ZOMO. Tylko mieszkańcy mieli prawo „wejścia” na teren osiedla. W okolicy Pilotów 17 stały uzbrojone, w pełnym rynsztunku oddziały ZOMO. Jakimś cudem ludzie przedostawali się na Zaspę i w okolicy domu Wałęsy gromadziły się tłumy. Następował atak ZOMO. Mieszkańcy okolicznych bloków udzielali schronienia uciekającym. W odwecie do klatek schodowych wrzucano gaz łzawiący.
Mój najmłodszy syn urodził się jeszcze w komunie, zupełnie nieświadomy jej ponurego oblicza. Później, jako nastolatek, słuchał z rozmarzeniem w oczach naszych opowieści, które jawiły mu się niczym przygody Bilbo Bagginsa – walka z Ciemnymi Mocami.  Z zazdrością mówił: „wy to mieliście fajnie”.
Ciepłym wspomnieniem obejmujemy przyjazd Jana Pawła II do Gdańska.
Codziennie chodziłam z małym synkiem i wielkim psem do zaspiańskiego parku i obserwowałam budowę pięknego ołtarza, przy którym Jan Paweł II celebrował mszę św. Fragmenty ołtarza znajdują się w kościele Opatrzności Bożej na Zaspie, stanowiąc jego oryginalny wystrój.
Moje dorosłe już dzieci, mieszkają w różnych miejscach na ziemi. Mają dzieci i własne domy, ale z ogromnym sentymentem i tęsknotą wracają na Zaspę do miejsc dzieciństwa.

0 komentarze:

Prześlij komentarz