wtorek, 26 stycznia 2016

Klub Podróżnika - językowe półkolonie we Wrzeszczu

Fundacja Generacja i Leader School zapraszają do Klubu Podróżnika, czyli na językowe półkolonie dla dzieci w wieku od 6 do 11 lat.

Zajęcia od 8.00 do 16.00.
W programie podróże po pięciu kontynentach, czyli:
- warsztaty kulinarne: upieczemy własną pizzę i nauczymy się robić zdrowe słodycze z bakalii
- poćwiczymy tai chi, napiszemy kilka haiku i zrobimy teatr cieni
- namalujemy australijskie rysunki naskalne
- urządzimy sobie Dokumentalne Kino Podróżnika
- zagramy we własną grę miejską

Dodatkowo codziennie 3 godziny zajęć z języka angielskiego, również z native speakerką. Zajęcia będą na poziomie dopasowanym do uczestników, zorientowane na ruch, zabawę i słówka związane z podróżami :)

Zapewniamy: opiekę wykwalifikowanej kadry, w grupie maks. 15 dzieci, obiady od Vegan Burgers, napoje

Koszt: 450 zł / osobę

Jeśli chętnych będzie więcej niż 15 osób, zrobimy drugi turnus.

Warunek uczestnictwa to wypełnienie i dostarczenie nam karty uczestnika ( zgłoszenie i karty do odbioru pod mailem: generacjafundacja@gmail.com ) oraz przedpłata 150 zł do dnia 01.02.2015 włącznie.

Organizator zastrzega sobie prawo do odwołania półkolonii w przypadku zbyt małej liczby chętnych (w takim wypadku zaliczki zwracamy).

W razie rezygnacji uczestnika zaliczka nie zostaje zwrócona.

Dodatkowych informacji udziela Gosia Zamorska, tel. 504 450 334

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Film z finału

 




Odkopane z Zaspy. Koniec 1 edycji















fot. Maria Bezkowska-Wołodźko

niedziela, 29 czerwca 2014

Cykl "Iskierki pamięci" - Ewa Dyk-Majewska

Trzy kolory

Z pierwszych lat mieszkania na Zaspie – w tzw. jednostce A - zapamiętałam trzy kolory: szary, granatowy i czerwony.
Szary był wszechobecny. Nie zapisało się w mojej pamięci nadzwyczajne bogactwo odcieni szarości. Kolor bloków zlewał się z kolorem ziemi. Wszędzie królował piasek upstrzony stertami materiałów budowlanych. W okolicy dzisiejszego klasztoru leżały stosy betonowych (szarych) płyt i innych „akcesoriów” budowlanych.
Gdy była susza, piasek jaśniał, nogi rozjeżdżały się w nim, a wózek nie dał się pchać, trzeba było go ciągnąć. Gdy wiał wiatr (a jak wieje wiatr między blokami, odczuwamy to również dzisiaj; kiedyś wywiał mi kilkumiesięczne dziecko z wózka), szare drobiny wirowały w powietrzu. Ziemia i powietrze miały kolor popiołu. Gdy padał deszcz, szarość ciemniała, a wózek po osie zanurzał się w błocku.
Wszystko było szare jak ówczesne życie materialne, bo towarzysko było bardzo kolorowo. Przy naleśnikach, plackach ziemniaczanych albo zapiekankach bawiliśmy się znakomicie i takie są nasze wspomnienia – pełne radości, żartów, poważnych i niepoważnych rozmów, ale bez nudy i rozmówcy w postaci ekranu komputerowego.
Kolor granatowy i czerwony kojarzy mi się tylko i wyłącznie z dziecięcymi kurteczkami i kombinezonami, na które patrzyłam z balkonu. Małe przedszkolne skrzaty dzieliłam na dwie grupy – dwa kolory. Płci nie dało się odróżnić. Okrycia były jednakowe, ortalionowe i tylko w jednym odcieniu czerwieni i granatu.
Zanotowałam jedynie dwa wyjątki. Jeden to czarny kombinezon małej Agnieszki (nie wiem, skąd zdobyli go jej rodzice), drugi błękitny mojego syna. Ciągle zaczepiały mnie mamy, znudzone monotonią kolorystyczną, pytając, gdzie udało mi się to cudo kupić. A ja cudo uszyłam sama, prując czerwony kombinezon, który przysłała mi przyjaciółka z Londynu, a z którego syn już wyrósł. Powiększyłam wykrój i z kupionego w Oliwie przepięknego kolorystycznie błękitnego ortalionu stworzyłam „arcydzieło”, nieco krzywo zszyte, czego nikt nie zauważał, bo najważniejszy był KOLOR!!!!
Dzisiaj dominującym kolorem na naszym osiedlu jest zieleń, ale jesteśmy z niej dumni, bo nadmiar zieleni nie jest szkodliwy, a wręcz przeciwnie – to ozdoba i zdrowie.

Kartki z kalendarza - Hanna Jendrzejewska

Wiosna 1976 roku spełniała marzenia. Otrzymałam klucze do wyśnionego „M” na Zaspie.
Ptaszki wiły gniazda i ja też, chociaż ptaszkom było łatwiej. Panowały czasy siermiężnej komuny – takie właśnie były – siermiężne. Zapisy na wszystko, kolejki całonocne i kartki, bez których nie można było kupić nawet podstawowych artykułów.
Natomiast dzieci były zachwycone księżycowym krajobrazem – górami żółtego piachu, które skupiały wszystkich z pobliskich bloków. Klepiąc babki z piasku zawierały przyjaźnie na całe życie. W gorszej sytuacji byli pracujący rodzice, ponieważ żłobków ani przedszkoli na Zaspie jeszcze nie było. Woziłam dzieciaki w odległe rejony Gdańska – na Osiedle Młodych. Młodsze dziecko w wózku, zapadającym się po ośki w piachu, starsze drepczące obok. Takie marszruty odbywaliśmy dwa razy dziennie. Także w soboty. Skąd brałam siły? To chyba młodość!
Na szczęście mieliśmy już na Zaspie Victusa – najlepiej zaopatrzony sklep na Wybrzeżu. Na zakupy przyjeżdżano tutaj z całego Trójmiasta. Duża ulga!
Widok za oknami zmieniał się szybciej niż pory roku. Góry żółtego piachu posiadły tajemną moc przemieszczania się z miejsca na miejsce. Rosły nowe budynki, nieśmiało powstawała infrastruktura – nareszcie przedszkole, druga szkoła, jezdnie i chodniki.
Z mojego balkonu obserwowałam tajemniczą budowę obiektu, który praktycznie nigdy nie „wylazł” z ziemi. Stał się niepiękną ruiną, nad którą zlitowała się Matka Natura, zasłaniając ją dorodnymi brzozami, malowniczym zielskiem i nawet czereśnie znalazły dla siebie miejsce. Miał to być ośrodek rekreacji sportowej z pięknym basenem w centrum. Stoi tam teraz kolejny budynek mieszkalny.
Z kuchennego okna widziałam w oddali morze. Myślę o tym z sentymentem, bo teraz widzę tylko stromy, czerwony dach piętrowego budynku, w którym mieści się prywatne przedszkole, apteka i sklepy.
Zaczynało być pięknie, chociaż to słowo trochę zaklinało rzeczywistość.
Poza tym, co fizyczne i namacalne, budowały się również piękne przyjaźnie i silne więzi z sąsiadami.
Rok 1978 niespodziewanie zapoczątkował wielkie zmiany dla Polski i dla świata. Polak Karol Wojtyła został papieżem i jego wymodlone słowa stały się ciałem. Duch zstąpił na Ziemię, na tę Ziemię.
Później zdarzenia potoczyły się jak lawina. Rok 1980 – Sierpień, Stocznia Gdańska, strajk stopniowo ogarniający cały kraj. Zaczęło się u nas w Gdańsku, a na Zaspie zamieszkał legendarny Lech Wałęsa. Takie sąsiedztwo musiało mieć swoje konsekwencje.  
Po zwycięskich strajkach przyszło uspokojenie. Zaczęło się mozolne budowanie nowej rzeczywistości. Nadzieja i entuzjazm! Nadzieja była stanem ducha tamtych czasów.
Tworzyły się nowe tradycje. W sylwestrową noc liczni zaspianie gromadzili się przy ulicy Pilotów 17. W fantastycznej sylwestrowej atmosferze wiła się długa kolejka radosnych i serdecznych ludzi, którzy przyszli złożyć życzenia Lechowi Wałęsie i sobie nawzajem.
Kolejne lata były znowu trudne. Stan wojenny, internowania, aresztowania. Ludzie pozbawieni pracy, na dodatek z „wilczym biletem”. Na Zaspie mieszkało wtedy wiele wybitnych osób związanych z telewizją gdańską i Studiem „Solidarność”.
Polacy są niezwykłym narodem – trudnym w czasach „lekkich i przyjemnych”, ale niezwykle skonsolidowanym w obliczu zagrożenia.
Stan wojenny i związane z nim restrykcje jeszcze mocniej zacieśniły więzi między sąsiadami. Godzina policyjna sprawiła, że życie towarzyskie zamknęło się w obrębie bloku lub klatki schodowej. Goście, którzy nie zdążyli wyjść przed godziną osiemnastą, zostawali do rana.
Nauczono mnie wtedy grać w brydża, bo czwarty był na wagę złota.
Próbowaliśmy żyć normalnie. Dzieci chodziły do szkoły, my do pracy.
Życie kulturalne, spotkania z pisarzami, aktorami odbywały się w kościołach.
W mieszkaniach spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Śpiewaliśmy pieśni Karczmarskiego, Gintrowskiego, Wysokiego – gitara, świece…
Moja sąsiadka, adeptka teatru studenckiego, przepięknie mówiła poezje, te patriotyczne szczególnie. Byliśmy wzruszeni i bardzo sobie bliscy.
Kolejne święta pierwszomajowe miały na Zaspie szczególną oprawę. Od rana wszystkie przejścia z tramwaju i kolejki były patrolowane przez ZOMO. Tylko mieszkańcy mieli prawo „wejścia” na teren osiedla. W okolicy Pilotów 17 stały uzbrojone, w pełnym rynsztunku oddziały ZOMO. Jakimś cudem ludzie przedostawali się na Zaspę i w okolicy domu Wałęsy gromadziły się tłumy. Następował atak ZOMO. Mieszkańcy okolicznych bloków udzielali schronienia uciekającym. W odwecie do klatek schodowych wrzucano gaz łzawiący.
Mój najmłodszy syn urodził się jeszcze w komunie, zupełnie nieświadomy jej ponurego oblicza. Później, jako nastolatek, słuchał z rozmarzeniem w oczach naszych opowieści, które jawiły mu się niczym przygody Bilbo Bagginsa – walka z Ciemnymi Mocami.  Z zazdrością mówił: „wy to mieliście fajnie”.
Ciepłym wspomnieniem obejmujemy przyjazd Jana Pawła II do Gdańska.
Codziennie chodziłam z małym synkiem i wielkim psem do zaspiańskiego parku i obserwowałam budowę pięknego ołtarza, przy którym Jan Paweł II celebrował mszę św. Fragmenty ołtarza znajdują się w kościele Opatrzności Bożej na Zaspie, stanowiąc jego oryginalny wystrój.
Moje dorosłe już dzieci, mieszkają w różnych miejscach na ziemi. Mają dzieci i własne domy, ale z ogromnym sentymentem i tęsknotą wracają na Zaspę do miejsc dzieciństwa.

Widok z okien SKM - Danuta Kamizelska-Langpap

Wiele lat temu podjęła pierwszą w swoim życiu pracę. Wiązało się to z codziennymi dojazdami do Gdyni. Każdego ranka wsiadała do pociągu i zajmowała jedno z wolnych miejsc przy oknie. Lubiła oglądać, w czasie jazdy, mijające krajobrazy. Czasem, gdy pociąg zbliżał się do przystanku Gdańsk Lotnisko i zatrzymywał się, udało się zaobserwować startujący samolot.
Maszyna wznosiła się nad płaszczyzną pasa startowego, a kolejka ruszała dalej, w kierunku Gdyni.

Mijały miesiące i lata, a nazwę przystanku zmieniono na Gdańsk Zaspa. Odtąd codziennie obserwowała, jak na miejscu dawnego lotniska powstawały kolejne budynki mieszkalne. Z czasem przybywało ich coraz więcej. Na pierwszym planie stał długi, kilkupiętrowy blok, ustawiony równolegle do linii kolejowej. Nieco dalej poruszały się wysokie dźwigi, przy pomocy których wznoszono gotowe elementy do montażu następnych domów.

Upływał czas, a nowe domy wyrastały jak przysłowiowe grzyby po deszczu.
Za oknami miejskiej kolejki zmieniał się krajobraz Zaspy. Nie myślała wtedy, że po latach zamieszka w tej dzielnicy.

Odkopane z Zaspy - Ewa Zofia Milewska

Obrazek zatrzymany w pamięci
Kiedy w 1999 roku, we wrześniu, późnym wieczorem wysiadłam z pociągu na stacji Zaspa, ogarnęły mnie wątpliwości, czy jestem na pewno na największym w Polsce osiedlu mieszkaniowym. Znalazłam się sama na pustym, słabo oświetlonym peronie. Szybko weszłam na wiadukt i intuicyjnie skierowałam się na prawo, na ulicę Hynka. Droga sprawiała wrażenie niebezpiecznej, zwłaszcza że po jednej stronie ciągnęły się ogródki działkowe, a po drugiej bliżej nieokreślone zarośla. Poczułam przerażenie. Znalazłam się na zupełnym pustkowiu, w nieznanym miejscu obcego miasta.
Zdesperowana, zdecydowałam się na pokonanie wertepów i chaszczów, i dotarcie do migających w oddali tysięcy światełek w oknach blokowiska. Ale jeszcze nie wiedziałam, że Zaspa zajmuje ogromny teren podzielony pasami lotniczymi dawnego lotniska i dużymi, niezabudowanymi przestrzeniami. I że musiałabym mieć wyjątkowe szczęście trafienia na kogoś, kto orientowałby się w labiryncie ulic i bloków tak podobnych do siebie. I że na Zaspę składają się dwie odrębne dzielnice - a moim celem były Rozstaje, nie zaś Młyniec, którego mieszkańcy żyją wśród swoich, tylko sobie znanych ulic i punktów odniesienia, niekoniecznie orientując się w topografii sąsiedniego osiedla.
Idąc na wyczucie - azymutem były moja intuicja i determinacja - dotarłam do szerokiej Alei Rzeczypospolitej, pokonałam ją, desperacko przebiegając przez tory tramwajowe, i kiedy zobaczyłam nietypowy budynek po byłym hangarze lotniczym z napisem ETC, poczułam ulgę. Jestem w domu!

Oswajanie” Zaspy
Następne dni to oswajanie się z przytłaczającymi swoją szarością i podobieństwem blokami, których jedynym wyróżnikiem była liczba kondygnacji w poszczególnych budynkach. Jednakowo zdewastowane drzwi wejściowe bez jakichkolwiek zabezpieczeń przed nieproszonymi gośćmi, podobne klatki schodowe z niewybrednymi napisami, wyszczerbione schody z lastryka.
Powodem do zadowolenia była na Zaspie duża liczba sklepów, najrozmaitszych punktów usługowych, aptek, gabinetów lekarskich no i obecność wielkiego szpitala w niedalekiej odległości od mojego miejsca zamieszkania. Po kilku dniach odkryłam też inną zaletę bycia mieszkanką Rozstajów - możliwość poruszania się wszelkimi środkami komunikacji miejskiej do niemal wszystkich zakątków Trójmiasta.
Było to dla mnie bardzo ważne odkrycie, ponieważ mimo wszystkich udogodnień w codziennym życiu, nie znalazłam na Zaspie niczego, co by mnie zainteresowało na tyle, by wtopić się w otaczającą społeczność i jej problemy.
Interesowały mnie inne dzielnice, zabytki, architektura, historyczne miejsca, wydarzenia kulturalne. Traktowałam moje osiedle jak wygodną sypialnię i miejsce rekreacji, z racji bliskości morza i zielonych terenów.

Zauroczenie
Pierwsze, niemiłe wrażenie ze spotkania z Zaspą wynagrodziła mi wszechobecna zieleń na wewnętrznych placach z pagórkami, które powstały dzięki charakterystycznej zabudowie osiedla w kształcie plastrów miodu. Zachwyciła mnie różnorodność drzew, krzewów, kwiatów i wzdłuż uliczek osiedlowych, i w ogródkach przy blokach, i w parku im. Jana Pawła II ze starszą roślinnością, i w nowym, zwanym „Leszczyńskich”, założonym w końcu lat dziewięćdziesiątych na terenie ogródków warzywno-kwiatowych. Stał się on nie tylko miejscem rekreacji dla mieszkańców bloków, ale również pasem ochronnym dla urządzeń uzdatniających wodę.
Budynek i znajdujące się w nim strategiczne urządzenia z pompami i filtrami, pozostały niezniszczone, mimo działań wojennych, i pełnią do dzisiaj swoją funkcję. Szkoda tylko, że budowla, pierwotnie z murem pruskim, straciła swój oryginalny wygląd przez zakrycie ścian warstwą ocieplającą.

Punkt odniesienia
Alejki parkowe, ustronne, pełne uroku ścieżki, były dla mnie nie tylko schronieniem przed hałaśliwym rytmem miasta, ale i miejscem, w którym mogłam się wyciszyć, zdystansować od problemów, zapomnieć o zmartwieniach. I kiedy podczas wędrówek traciłam orientację w terenie, szukałam punktu odniesienia - strzelistego dachu kościoła Opatrzności Bożej, widocznego niemal z każdego miejsca na Zaspie.
Ta świątynia ma dla mnie szczególne znaczenie poprzez związek z wybitnym Polakiem, kanonizowanym niedawno papieżem Janem Pawłem II. To w kaplicy Jego imienia, z Jego relikwiami i kamieniem z Groty Watykańskiej oddaję się rozmyślaniom. I też, mijając kościół, zatrzymuję się w zadumie przy monumentalnym, granitowym pomniku świętego. A w pobliskim parku, przy Zielonym Pomniku, wracam myślami do mszy celebrowanej przez papieża w czerwcu 1987 roku dla setek tysięcy ludzi pracy. Kiedy się pogubię, nie tylko w dosłownym sensie, moje kroki zmierzają do miejsc związanych z Janem Pawłem II.

Dom na Rozstajach
Na rogu ulic Powstańców Wielkopolskich i Chrobrego znajduje się murowany, duży dom, otoczony starym murem, a od frontu żeliwnym, nadszarpniętym zębem czasu, misternie wykonanym parkanem.
Architektura budynku przypomina stylem dwory polskie, tylko zamiast ganku z kolumnami tu jest przedproże, nawiązujące do kamienic bogatych gdańszczan. Określenie położenia tego budynku „na rozstajach dróg” nie byłoby na pewno nadużyciem.
Zaintrygowana tym tak różniącym się od budownictwa zaspiańskiego budynkiem, zainteresowałam się nim, zwłaszcza że urodziłam się i wychowałam w bardzo podobnym domu w centralnej Polsce, niedaleko Warszawy.
Okazało się, że dom na gdańskiej Zaspie to dwór z przełomu XIX i XX wieku - jedyny, który przetrwał zawieruchę wojenną. Z racji położenia nosił nazwę „Eckhof”. W wolnym tłumaczeniu z niemieckiego - „Dwór na Rozstajach”.
Stąd nazwa spółdzielni mieszkaniowej - Rozstaje.

Moja Zaspa
Plany budowniczych Zaspy w latach siedemdziesiątych XX wieku zbudowania wzorcowego osiedla z pełną infrastrukturą kontynuowane są teraz z dużym rozmachem. Powstają nowoczesne bloki mieszkalne, duże, wygodne centra handlowe z podjazdami dla niepełnosprawnych, z parkingami.
Chodniki i parkingi osiedlowe pokryte są kostką brukową. W trakcie odnawiania jezdni nie zapomina się o studzienkach kanalizacyjnych. Polepszył się komfort życia: ocieplono budynki, a ich elewacje są kolorowe, pokryte malowidłami, nadającymi specyficzny charakter każdemu zakątkowi osiedla. Klatki schodowe zabezpieczone są domofonami i zamkniętymi wiatrołapami. Schody, wyłożone terakotą, przydają klatce schodowej przytulności. Na balkonach zainstalowane zostały płyty osłonowe z materiałów ekologicznych, zamiast azbestowo-cementowych.
Rezultatem przekształceń własnościowych mieszkań jest większa dbałość mieszkańców o otoczenie. Jest czyściej na ulicach i w parkach. Ludzie są w stosunku do siebie życzliwsi.
Kiedy przed paru laty powstało osiedlowe boisko sportowe (między innymi dzięki dotacji Ministerstwa Sportu i Rekreacji) - był to ewenement na skalę krajową. Powstały kilometry ścieżek rowerowych. Imponująco wyglądają nowoczesne rozwiązania komunikacyjne.
Nie ma jednak dalej na Rozstajach Biblioteki Miejskiej, Domu Kultury, basenu dla mieszkańców. Działają co prawda dość prężnie dwa niewielkie kluby osiedlowe - Szafir i Rozstaje, ale nie mają wystarczająco dużego zaplecza lokalowego i funduszy.
Mam wrażenie, że spółdzielnie Rozstaje i Młyniec podzieliły się między sobą obszarami zaspokojenia potrzeb mieszkańców Zaspy; Rozstaje pełnią głównie funkcję handlowo-usługową, a Młyniec kulturalno-oświatową. Musiałabym się długo zastanawiać, żeby wymienić brakujące usługi czy sklepy w mojej okolicy.
Na Młyńcu natomiast działają Dom Kultury, Miejska Biblioteka, kluby. Podejmowane są nowatorskie przedsięwzięcia przy zgodzie i pomocy zarówno władz spółdzielni, jak i mieszkańców. Kolekcja czterdziestu pięciu wielkoformatowych malowideł ściennych, zwanych muralami, na szczytowych ścianach bloków rozsławiła Zaspę nie tylko w Polsce. Spotkania twórców i pasjonatów tego gatunku sztuki wpisały się na stałe w pejzaż Młyńca. I to właśnie ta dzielnica podjęła się zorganizowania w 2014 roku imprez z okazji czterdziestolecia istnienia Zaspy - mojej Zaspy.
Czerwiec 2014